#1 Wrażeń kilka dnia pierwszego!
Ciężko właściwie zmieścić będzie się w kilku, skoro tak
wiele zmian następuje w życiu, no ale spróbujmy. Moja historia zaczyna się w
związku z emigracją do Zjednoczonego (jak na razie :D) Królestwa.
Dzień wyjazdu był dla mnie bardzo ciężki. Byłam prawie dosłownie
rozdarta wewnątrz. Z jednej strony chciałam jechać, bo to dla mnie wielka
okazja, nowe życie, coś o co walczyłam, a nikt w to nie wierzył. Z drugiej zaś
– serce mi się rozdzierało, myśląc o tym ilu wspaniałych ludzi zostawiam i
naprawdę trudno było mi powstrzymać się przed wyciem zamiast zwykłego tylko
płakania.
Na kontrolę rzeczy zjawiłam się ok. 16:11, bo tak dotarłam
na lotnisko i zanim się pożegnałam to tak wyszło. Najlepsze było to, że o 16:30
zamykały się moje bramki do odlotu…Ja o 16:28 dopiero chwytałam wszystkie swoje
rzeczy jak leci ( laptop wyjmowany z pokrowca, łańcuszek, pasek, kurtka,
kosmetyki – wszystko osobno!) i dosłownie biegiem leciałam do bramki jak jakiś
polaczek – cebulaczek z czerwonymi polikami, starając się ukryć dyszenie. Udało
się! Jakimś cudem.
Pierwsze chwile w nowym kraju przywitałam w samolocie jakże
taniej i nie(wy)godnej linii Ryanair z krzyczącymi na pokładzie bobasami i
Polakami(?) klaszczącymi po średnio delikatnym lądowaniu, dnia 28 sierpnia 2014
roku.
Kiedy wytaszczyłam się z samolota, tachając lekko
przekraczający 10 kg bagaż podręczny, zaczęłam srogo żałować braku walizuni na
kółkach. Serio, to był wielki błąd, a droga z samolotu po odbiór dużego bagażu
baaaaaaaaardzo długa. Ale! Nie o tym chciałam. Poczułam delikatny wiatr
smagający policzki i wiedziałam, że teraz wszystko jakoś się ułoży, wiecie, tak
instynktownie. Na niebie były chmurki, delikatnie świeciło słoneczko, ja
zaaferowana tym wszystkim, co miało nadejść wykonywałam pierwsze telefony,
kiedy spostrzegłam się, że z moim zegarkiem coś jest nie tak! Była 19:30, a tu
nagle zrobiła się 18:30! Blondynka przecież wcale nie zapomniała, że strefa
czasowa się nieco zmieniła, no w ogóle ;)
Pierwsze co mnie zdziwiło, to Passport Control zaraz po
przylocie, pan pytał po co tu przylatuję, co, jak, jakie studia, gdzie i coś
tam. Powiedziałam, co wiedziałam, usłyszałam pierwsze „good luck” i pobiegłam
po bagaż!
I zaraz z tym bagażem mijałam ludzi, którzy czekali na
swoich bliskich, pary witające się z łzami w oczach, płaczące matki, dzieci
skaczące z podekscytowania, bla bla bla…Na mnie nikt nie czekał. Nie żeby mnie
to bolało, bo jakoś specjalnie nie, ale sam ten fakt wywołał we mnie lekkie
uczucie odmieńca. Wsiadłam szybko w busa, pierwszego jaki tylko podjechał i
nadszedł czas, żeby zmierzyć się z spikingiem tak naprawdę. Oczywiście
skończyło się na tym, że poprzytakiwałam głową i dalej zastanawiałam się, jak
dojadę tam gdzie chcę. Tu w akcji pojawia się młody facet wyglądem rodem Pique,
który wytłumaczył mi co i jak, długo by pisać, ale jak się okazało od
pierwszych chwil mojego pobytu w UK, ludzie naprawdę sami uśmiechają się do
siebie, nawet podczas tak prozaicznego zajęcia jak jazda autobusem. I skoro już
o tym… Czy wiecie jaki mindfuck ma osoba, która od dziecka mieszka w kraju o
ruchu lewostronnym? Chciałam krzyczeć „Hej, co Ty robisz, przecież na rondzie
nie jedzie się w lewo!”, ale nie, tutaj niestety jeździ się i trudno dalej
ogarnąć mi przechadzki tutaj bez obawy o swoje życie, ale idzie mi już coraz lepiej!
„Widzisz rondo to w prawo jedź, nie jedź nigdy w lewo, bo
tam czyha śmierć…”
Zawsze mi się to kojarzy, haha :D
No dobra – wracając, ostatecznie Pique powiedział „spytaj
jego(kierowcy) on Ci dokładnie potem wszystko wytłumaczy”. I tak było, a nawet
i lepiej! Kierowca kazał mi jechać z nim do ostatniego przystanku, czyli po
prostu Bristol Bus Station, i gdy wszyscy zbierali się do wyjścia, robiłam to i
ja, trochę zmieszana, co dalej. Więc czekam. Kierowca podchodzi i mówi
„Słuchaj, poczekaj 10 minut, idę oddać pieniądze do kasy, potem zapalę
papierosa i podrzucę Cię na przystanek, z którego jest blisko na Colston Hall i
zdążysz na drugi autobus!”. Moja mina reprezentowała dokładnie to :O
Kogo w Polsce obchodzi, czy gdzieś zdążysz czy nie? Najwyżej
wykombinujesz coś innego, i tyle.
Pełna obaw zostawiłam swoje walizki w autobusie, jak polecił
kierowca. No bo jak to tak, a jak przyjdzie jakiś arabus i je zabierze? A jak
mnie okradnie? Monitorowałam je cały czas, aż mój zez był na skraju
wytrzymałości i mimo miłego wyglądu i usposobienia pana basdrajwera miałam
obawy, jak się okazało, całkiem niepotrzebne.
Co ciekawe, moje 10 minut oczekiwania minęło jak z piczy
strzelił (jak to powiedziała Gośka w „Lejdis”), bo zdążył już mnie ktoś
poprosić o pieniądze, a drugą osobą sprawiającą kłopoty(na szczęście nie mnie)
był naćpany koleś. Basdrajwerzy stali w kółku i rozmawiali, nagle przerwał im
koleś metr pięćdziesiąt w kapeluszu słowami „Ekskjuz mi, mister” (dalej nie
mogę zapomnieć jego mega piskliwego, damskiego głosu) „ten facet nie chce
zostawić naszej walizki, a nie znamy go”. No i rzeczywiście, koleś w czarnych
rękawiczkach w środku lata i wykrzywiającej się dziwnie twarzy raczej nie
wydawał się mieć żadnego kontaktu z rzeczywistością, gibając się na nogach. Po
kilku minutach kierowcy mówiącego do niego „To nie Twoje, puść to”, „Zostaw tą
walizkę”, „co Ty tutaj robisz?” stało się coś, co widziałam tylko w filmach
science – fiction. Motorniczy niczym Arnold Sz. w koszuli chwycił ćpuna za
fraki i rzucił nim o szklaną ścianę, od której tamten tylko się odbił.
Czy naprawdę muszę dodawać jak zdziwiona byłam? Dużo wrażeń
na jeden dzień. Ale to jeszcze nie koniec.
Kierowca wysadził mnie na przystanek, gdzie miałam dosłownie
dwie minuty pod górkę ( z 25 kg walizami, ale to już niczyja wina, tylko moja)
i już byłam na miejscu!
Było dużo prościej, niż myślałam. Czekałam około godziny na
przystanku zachwycając się odmiennością Bristolu od miast w Polsce i jedyne co
mi zapadło w pamięć to koleś z indii dłubiący sobie bez żadnego skrępowania w
nosie. Żadnego. Absolutnie. Palec. Głęboko. W nosie. Fuj. Nie wiedziałam, gdzie
oczy podziać.
Po około trzech godzinach przyjemnej jazdy w megabusie
(odpowiednik polskiego busa) za jedyne 4,5f dotarłam do Swansea, gdzie do domu
taksówką przywiózł mnie ciapak(nie mam nic do nich, po prostu tak łatwiej ich
nazwać i wszyscy wiedzą o co kaman). Bałam się. Że mnie wywiezie, zabierze mnie
torby, zgwałci, podzieli się z ciapackimi kumplami i umrę zagramanico, a super
express będzie moim nekrologiem! Byłam tylko ja i on, ale na szczęście po 5
minutach jazdy i płatności 5,70f za taksę dotarłam do mojego nowego domu, gdzie
czekały na mnie koleżanki. Ulga była niesamowita.
Czas podróży?
14:00 -23:14
Czy zrobiłabym to jeszcze raz?
Bez wątpienia!
Witaj
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie się czyta, piszesz lekko i z humorem :)
Ciapak ? sprawdzę w google kogo masz na myśli bo pierwszy raz słyszę to słowo.
Powodzenia na studiach i w blogowaniu :)
Pozdrawiam.
Witam serdecznie i dziękuję za pierwszy komentarz na nowym blogu! :) Nie dziękuję za życzenia, bo na pewno będą przydatne :). Tak jak ktoś niżej napisał, ciapak to takie dosyć niefortunne określenie na Hindusów.
UsuńPozdrawiam ciepło!
Ciapak - Hindus :)
OdpowiedzUsuńto mówisz, że ryinair nie polecasz? ja mam bilet właśnie na tą linię no bo fakt najtaniej. :/ przesrane.
OdpowiedzUsuńNo było trochę ciężko, ale wiadomo że wszystko jest do przeżycia. Nie przejmuj się, czasami nie ma innego wyjścia, słuchawki w uszy i lecimy. Trzymam kciuki :) Kiedy lecisz i gdzie?
Usuń